O tym, jak dostałem od własnego handlowca nauczkę

Kolega proponował nasze usługi w firmie, która ostatnio dużo zwalnia. Właściciel firmy powiedział "NIE". Ale wyraził zainteresowanie, abyśmy "naprawili" jego firmę na Słowacji. I chciał się ze mną spotkać bezpośrednio, żeby porozmawiać konkretniej.

"Sprawdziłem" jego firmę na Słowacji. Dowiedziałem się, że jest to skomplikowana sprawa pod względem "walki o władzę" w firmie, gdzie sznurki mogą prowadzić do słowackiej mafii. Dlatego powiedziałem naszemu koledze, że nie jestem zainteresowany spotkaniem.

Dzisiaj dostałem maila od kolegi:
Pan X.Y. jest jedynym właścicielem firmy inwestycyjnej, która kupuje spółki częściowo z własnych środków, a częściowo od ludzi, którzy mają pieniądze i chcą je sensownie zainwestować. Dlatego firmy potrzebują wiarygodnych (tymczasowych) menedżerów, którzy zapewnią funkcjonowanie firm. Widzę tę firmę inwestycyjną i nas jako dwie strony tego samego medalu. Kupują firmy i chcą zarabiać. J.I.P. zarządza firmami by osiągnąć zysk. Więc na pewno jest miejsce na współpracę. A nawet jeśli nie dogadamy się w sprawie firmy na Słowacji, to jego firmy nadal są i poza Słowacją. To, że właściciel powiedział za pierwszym razem "NIE", nie oznacza dla mnie koniec zainteresowania. Ostatnio Pan K. powiedział "NIE", a jeszcze wcześniej Pan B. (dziś obaj są naszymi klientami).
Natychmiast potwierdziłem koledze termin spotkania.