Szczęście kontra sukces

Przeczytałem refleksję o tym, na ile sukces przynosi szczęście, wewnętrzne zadowolenie, radość...

Myślę, że zamiast zastanawiać się, czy sukces przynosi szczęście, czy szczęście przynosi sukces (w końcu trudno zdefiniować, czym jest szczęście), to kiedyś mi to pomogło:

Sukces to stopniowa realizacja szczytnych ideałów.

Zatem skuteczny nauczyciel to taki, który uczy, chciał uczyć, robi to i stopniowo w własnym działaniu staje się lepszym. Odnoszący sukcesy lekarz to lekarz, który chciał leczyć, robi to, doskonali się w swej pracy. Skuteczna jest matka, która chciała mieć dzieci, poświęca się im, jest kochającą mamą, lub menadżer/przedsiębiorca, który chciał być menadżerem/przedsiębiorcą, robi to i stopniowo staje się w swej dziedzinie doskonalszy.

Sukces ma niewiele wspólnego z "tylko" realizacją celów. Wiele osób raz po raz daje temu świadectwo. Kiedy osiągają to, o co im chodzi, pojawia się uczucie pustki. Brakuje poczucia wewnętrznego spełnienia, wewnętrznego spokoju.

Szczęście jest raczej produktem ubocznym realizowania swojego zawodu.

Skrajnym przykładem może być Mojżesz. Był on egipskim księciem.

Nie znalazł w tym swojego szczęścia. Ucieka z Egiptu. Staje się pasterzem trzód. Znajduje spokój i radość.

Potem życie powołuje go na przywódcę narodu izraelskiego, o co sam nie prosił. Ale życie jakoś go powołało. Więc poszedł.

A co TY? Czy masz poczucie sukcesu? Co rozumiesz pod tym pojęciem?